Recenzja filmu

Miłosierny (2019)
Arnaud Desplechin
Roschdy Zem
Léa Seydoux

Reprezentacja biedy

Całą prawdę o filmie Desplechina zdradza zresztą jego tytuł. To pełnometrażowa adaptacja telewizyjnego dokumentu z 2007 roku "Roubaix, Commissariat Central" Mosco Boucaulta. I choć surowy
Jeśli śledzicie poczet współczesnych autorów znad Sekwany, Arnaud Desplechin na pewno nie jest wam obcy. To reżyser, który po obiecujących początkach (fenomenalna "Esther Kahn") powędrował w głąb króliczej nory i wrócił stamtąd jako adept pop-egzystencjalizmu z cyklu "długie szale, jesienne liście, ból istnienia" ("Kobiety mojego życia"). Zaś znając jego swobodne podróże po kinie gatunków, musieliście obawiać się, że kiedyś nakręci kryminał. Niespodzianka! 

"Roubaix, une lumiere" to rzecz o dzielnych policjantach, trudnym życiu na kwadracie, a także – co w kontekście powyższego nie dziwi – mellivle'owski z ducha lament nad parszywym światem. Chociaż twórca powraca nie po raz pierwszy do miejsca urodzenia, całość nie sprawia wrażenia intymnego rozliczenia. Mimo że temat podnosi z ulicy, biorąc na warsztat sprawę szokującego mordu w przygranicznym miasteczku Robauix, całość wydaje się oderwana od rzeczywistości. Pełna jest natomiast taniego filozofowania oraz nudnego proceduralu, który pasuje bardziej do serialowej konfekcji z cyklu "Kryminalne zagadki" niż na festiwal w Cannes. 

Sprawa, o której mowa, dotyczy brutalnego morderstwa 82-letniej staruszki. Podejrzenia padają na parę żyjących wspólnie sąsiadek, lecz prowadzący śledztwo gliniarze nie mają pewności. Policjanta alfa gra Roschdy Zem – facet o niezwykle fotogenicznej twarzy, wyglądającej trochę jak zaciśnięta pięść. W sąsiadki wcielają się Sara Forestier oraz Lea Seydoux kojarzone głównie z rolami wyrafinowanych intelektualistek. Jest to o tyle istotne, że każdy gra tu w swoim filmie. Pierwszy obraz opowiada o twardym facecie z miękkim sercem, który rozgryza specyfikę lokalnej społeczności. I da się go oglądać bez bólu – zwłaszcza że na bohatera wyrasta tu samo Roubaix, miasto o jednym z największych współczynników bezrobocia i przestępczości we Francji. Desplechin zachowuje się wprawdzie, jakby kręcił budżetową wersję "The Wire", lecz jeśli ktoś jest łasy na podobne klimaty, raczej nie będzie kręcił nosem.  

Drugi film sprowadza się do serii policyjnych przesłuchań oraz nudnych rozmów o naturze zbrodni. Nakręcony jest przez reżysera w zadziwiającym samozachwycie, przynajmniej tak, jakby miał w dłoniach Dostojewskiego. Lecz tak naprawdę wznosi się na bardzo wątłym fundamencie: otóż Lea Seydoux została na potrzeby roli oszpecona, zaś arsenał jej środków aktorskich – ograniczony do nieskoordynowanych tików i spoglądania spode łba. Skutek jest dokładnie taki, jak można się spodziewać: dramaturgiczny efekt, na który Zem pracuje w pocie czoła, Seydoux i Forestier rozrzedzają w niemal każdej scenie.  

Całą prawdę o filmie Desplechina zdradza zresztą jego tytuł. To pełnometrażowa adaptacja telewizyjnego dokumentu z 2007 roku "Roubaix, Commissariat Central" Mosco Boucaulta. I choć surowy "komisariat centralny" zastąpiono metafizycznym "światłem", narracje kiełkujące z obydwu rzeczowników są rozczarowujące. Na szczęście obraz ma też inny tytuł, międzynarodowy, inspirowany kultowym kawałkiem Boba Dylana. W dosłownym tłumaczeniu jest prośbą o skrócenie wyroku: litości! 
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones